Dziedzic był dobry i lubił kluski

Żuława, rok 1933. 13-letnia Helenka staje przed pięknym dworkiem rodziny Monti. Jest drobna i delikatna. Musi jednak pracować, by jej rodzinie należało się dwupokojowe mieszkanie

Magda Bielicka


Taka była zasada: dwie osoby z rodziny musiały pracować.

Ojciec pracował, mama zajmowała się domem, starsza siostra była już na swoim, więc na mnie wypadło – wspomina 97-letnia dziś Helena Gordon. Seniorka mieszka obecnie z córką w Warczu, w gminie Trąbki Wielkie, a więc kilka kilometrów od Żuławy.


Jedna kuchnia dla państwa, druga dla służby

Dworek zrobił na dziewczynie ogromne wrażenie.

- Pokoi było chyba z sześć, do tego kuchnia i jadalnia – opowiada. – A w piwnicy była przechowalnia jabłek i innych owoców, a także kuchnia i stołówka dla pracowników sezonowych. Dziedzic miał bardzo dużo ziemi. Pamiętam do dziś te jabłonki, te czereśnie i wiśnie.

Helenka nie mogła narzekać na pracodawców.

- Pan dziedzic był bardzo dobrym człowiekiem – przyznaje. - Jego żona też, tylko nie lubiła zbytnio pracować. Wolała siedzieć przed dworkiem, palić papierosa i doglądać pracy innych. W codziennych obowiązkach pomagała mi matka dziedziczki, na którą mogłam mówić „babcia”.


 

I w kuchni, i w polu

Dziewczyna została zatrudniona do pomocy w kuchni.

- W przeciwieństwie do mojej siostry, która wolała prace polowe, ja lubiłam gotować – wspomina. - Państwo upodobali sobie dania mączne. Nauczyłam się więc robić kluski, pierogi, czy pyzy.

Kiedy rozpoczęła pracę, przeszła test uczciwości.

- Dziedziczka włożyła pod dywan pieniądze. Nie byłam już małym dzieckiem, żeby się nie domyślić o co chodzi. Oddałam jej i już mnie więcej nie sprawdzała – wspomina. – Pani była dla mnie miła. Proponowała, bym sobie odpoczęła i, gdy byłam trochę starsza, zapaliła z nią papierosa.

Helenka nie uniknęła pracy na roli.

- Jeździłam takim traktorem, co zamiast kół miał kolce. Pomagałam też przy wykopkach i sianokosach – wyjaśnia.


 

Chciałaby wrócić

Dziewczyna przebywała na dworze do 18 roku życia.

- Zaszłam w ciążę i nie mogłam dłużej pracować – opowiada. – Z mężem przeprowadziliśmy się do Gdańska. A zaraz potem przyszła wojna i na te wszystkie lata straciłam z nim kontakt. Dopiero po wojnie się odszukaliśmy przez Polski Czerwony Krzyż. Mąż do mnie napisał list, że nie chce wracać do Polski, woli zostać w Niemczech. Zostałam z moim synkiem sama.

Pani Helena ponownie wyszła za mąż. Jednak od ponad 20 lat jest wdową i obecnie mieszka z córką. Cieszy się dobrym zdrowiem i lubi wspominać dawne czasy.

- Dworek i cały majątek bardzo podupadł za czasów PGR-ów, ale teraz jest nowy dzierżawca i podobno bardzo dba. Nie widziałam osobiście, bo to teren prywatny, ale słyszałam, że pola są równiutkie jak stół. Chciałabym zobaczyć jak tam jest teraz. Jak wyglądają pokoje, które sprzątałam – kończy 97-latka.


 

Dworek odzyska blask

W 1945 r. rodzina Monti opuściła dworek. Zgodnie z obowiązującym po wojnie prawem, przeszedł on na własność stoczni, a potem powstało tu Państwowej Gospodarstwo Rolne kombinatu Goszyn. W 1993 Agencja Nieruchomości Rolnych oddała w dzierżawę spółce zajmującej się produkcją rolniczą. Firmie udało się niedawno kupić cały majątek na własność i ma plany, by dworek, w którym są teraz pomieszczenia biurowe, odrestaurować i przywrócić mu w miarę możliwości dawną świetność.

Historia pani Heleny wzruszyła obecnego zarządcę majątku z ramienia spółki.

- Przyjadę po tą panią i ją tu przywiozę – obiecuje.


Tekst i zdjęcia: M. Bielicka/UG Pruszcz Gdański 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: