Charles Berg - Stern zagadka kryminalna cz. I

Mamy dla czytelników strfyhistorii.pl niespodziankę. To mini opowiadanie Charlsa Berga - "Stern", które w dwóch odcinkach zamieścimy na łamach portalu. Autor jest znany w Gdańsku jako twórca kryminałów retro z dawnym Gdańskiem w tle. Debiutancka książka Charlesa Begra "Smierć w Oliwie" została wybrana najlepszym kryminałem na lato portalu granice.pl. 

Zapiski z pewnego śledztwa prowadzonego w 1908 roku przez nieznanego z imienia detektywa w posiadłości Grafa Wilhelma von Sterna

Dochodziła godzina szesnasta, gdy z oparów gęstej listopadowej mgły wyjechała zaprzężona w dwa konie dorożka. Woźnica ściągnął lejce zatrzymując powóz na dziedzińcu przed prostym białym dworem po czym sprawnie zeskoczył z kozła i otworzył drzwiczki pomagając wysiąść ubranemu w ciepły szaro-niebieski płaszcz mężczyźnie, który z zainteresowaniem rozglądał się po okolicy. Nigdy nie był w tych stronach i każdy detal wydawał mu się interesujący. Ten czterdziestoletni brunet o dokładnie przyciętym zaroście wychowywał się w miastach i miasteczkach  prowincji Pommern. Rodzinne Gryfice, młodość spędzona w Strzałowie czy też wreszcie gimnazjum w Szczecinie. Potem był Berlin wraz z tamtejszym uniwersytetem, bibliotekami i laboratoriami, a następnie Kostrzyn, gdzie zamieszkał po ukończonej edukacji znajdując zatrudnienie jako policjant.

To było jednak niemal dziesięć lat temu – „w innym stuleciu” - jak zwykł czasami żartować. Teraz bowiem zamiast znajomego widoku rodzinnej kamienicy miał przed sobą posiadłość pruskiego junkra – duży, piętrowy, ale niezwykle prosty biały dom, który dzięki swojej barwie niemal zlewał się z kłębami wszechobecnej mgły, odcinając się od niej jedynie czarnym trójkątnym dachem. Woźnica odpiął zamocowaną z tyłu powozu walizkę i postawił przed mężczyzną w płaszczu a następnie odjechał niemal rozpływając się w listopadowych oparach. Tymczasem zaalarmowani hałasami mieszkańcy dworu wyszli na spotkanie mężczyźnie w płaszczu. Było ich dwóch.

-Witam, kapitanie Holtz, spodziewaliśmy się pana dopiero jutro – zaczął jeden z nowoprzybyłych - Nazywam się Paul Robbins i jestem zarządcą majątku.

-Miło mi panie Robbins – odparł Holtz wyciągając dłoń na przywitanie – Przyjechałem nieco wcześniej gdyż chciałbym w spokoju porozmawiać ze wszystkimi świadkami.

-Naturalnie, pozwoli pan za mną – powiedział zarządca – John mógłbyś zanieść bagaż naszego gościa do sypialni na piętrze? – dodał zwracając się do stojącego obok mężczyzny, który bez słowa podniósł walizkę i skierował się w stronę dworu, Holtz i Robbins ruszyli za nim.

****

Zeznania świadków pomimo upływu pięciu tygodni były nad wyraz zgodne i pokrywały się ze wszystkimi raportami jakie kilka dni temu otrzymał Holtz od swojego przyjaciela z gdańskiej rejencji. Raportom tym towarzyszyła również nieśmiała prośba o pomoc. Śmierć Wilhelma von Sterna początkowo uznawana za naturalną - nieco gwałtowną, ale dalej naturalną, przy nowych dowodach przestawała taką być, a całość wyglądała następująco.

W sobotę wczesnym popołudniem 3 października (1908) graf wraz z rodziną w osobie syna z pierwszego małżeństwa Zygfryda i drugiej żony Penelopy Katarzyny von Fritz zasiedli do stołu. Oprócz nich w jadalni był też podający do stołu osobisty służący von Sterna – John oraz zarządca majątku Paul Robbins. Tego dnia w dworze obecne były również kucharka Elsa – żona Johna oraz ich córka szesnastoletnia Marta.

Obiad przebiegał normalnie, najpierw podano zupę brokułową a następnie kotlet z sarniny. Do posiłku podano czerwone półwytrawne wino. Wszyscy poza grafem jedli to samo, on jednak z uwagi na wrzody żołądka zmuszony był ograniczyć się do lekkiej zupy warzywnej sporządzanej jedynie dla niego dokładnie według zaleceń lekarza. Gdy pozostali domownicy zaczynali już drugie danie Wilhelm von Stern gorzej się poczuł, ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej, dlatego przeprosił wszystkich i odprowadzony przez Johna udał się na odpoczynek do swojej sypialni, gdzie jak zwykle, gdy czuł się gorzej wypił dwie łyżki kropel Dr. Sommers’a - cudowny eliksir przywieziony ze Stanów. Następnie jak zeznał służący graf postanowił zdrzemnąć się na kilka godzin, poprosił jednak żeby obudzono go około godziny czwartej po południu. Kilka minut po trzeciej z pokoju von Sterna zadzwoniono, służba i syn przybiegli jak najszybciej by zobaczyć grafa targanego silnym bólem brzucha. Na łóżku i podłodze była świeżo zwrócona zupa zabarwiona krwią. Natychmiast zadzwoniono po lekarza, gdy jednak ten zjawił się na miejscu mógł tylko stwierdzić zgon na skutek perforacji wrzodów żołądka. Graf von Stern umarł i został pochowany w rodzinnym grobowcu, kiedy jednak odczytano testament pojawiły się pewne wątpliwości i niewygodne pytania. Zaczęto mówić, że graf został otruty.

***

Rzecz jasna głównym podejrzanym stał się syn zmarłego. Zygfryd dziedziczył bowiem cały majątek, poza skromnymi zapisami dla służącego Johna, kucharki Elsy, ich córki Marty oraz zarządcy posiadłości Paula Robbinsa. Testament całkowicie pomijał drugą żonę grafa Katarzynę von Fritz, która, gdy tylko doszła do siebie nie wahała się ani przez chwili przed oskarżeniami względem pasierba, który znając ostatnią wolę ojca pomógł mu opuścić ten świat zanim graf zdążył zmienić dyspozycję tam zawarte. Oprócz pokrzywdzonej takim obrotem spraw wdowy znaleźli się też inni, którzy mogli zaświadczyć, że stosunki między ojcem i synem nie należały do najlepszych. W oficjalnych zeznaniach pozostali domownicy również o tym wspominali, chociaż nikt nie podawał przyczyny kiepskich relacji, zarządca Robbins dodał, że nastąpiło to kilka lat temu, po powrocie ze Stanów. Miało wówczas dojść do gwałtownej kłótni, po której Zygfryd wyjechał do Ameryki. Od tamtej pory Wilhelm von Stern praktycznie nie opuszczał posiadłości, syn zaś przyjeżdżał jedynie okazjonalnie zatrzymując się w dworku tylko na kilka tygodni w ciągu roku. O ile jednak kontakty z ojcem pogorszyły się to relacje Zygfryda i drugiej żony grafa zawsze wydawały się poprawne, nie darzyli się żadnym cieplejszym uczuciem, nie byli jednak wrogami – po prostu z wystudiowaną grzecznością odgrywali swoje role wobec otoczenia.

 I tutaj pojawiało się pytanie na co liczyła Katarzyna. Niemal dwukrotnie młodsza od swojego męża spodziewała się zapewne, że po jego śmierci odziedziczy część, a w przypadku urodzenia potomka nawet znaczną część majątku grafa. Potomek jednak nie pojawiał się, a metryka działała na niekorzyść obojga. Zwłaszcza zirytowana była Katarzyna, która coraz mniej pewna swojej pozycji i zabezpieczenia na przyszłość mogła przyśpieszyć proces stawania się wdową, a następnie wykorzystując pozyskane środki i urodę – w najgorszym razie jedynie tą ostatnią – poszukać kolejnego małżonka.

Następni na liście podejrzanych byli John i Elsa, zwłaszcza ta druga, która jako kucharka z łatwością mogła dodać coś do jedzenia von Sterna. Sprawę ułatwiała specjalna dieta grafa i fakt, że przygotowanych dla niego potraw inni domownicy raczej nie spożywali. Chcąc jednak mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, należało zadbać o wspólnika, a któż lepiej nadawałby się do owej niechlubnej roli jak nie małżonek? Niewątpliwym atutem przemawiającym za taką współpracą byłaby niemal ciągła obecność Johna przy von Sternie. Nie wiadomo po co małżonkowie mieliby targnąć się na życie grafa, nie przeszkadzało to jednak mieszkańcom okolicznych wiosek plotkować jesiennymi wieczorami po kolacji na temat ich udziału w tej zbrodni.

Zawistne języki żyjących w cieniu dworu wieśniaków nie omijały również Robbinsa, który już jako obcokrajowiec wydawał się podejrzany, co więcej bawił w okolicy dopiero drugi rok, był kawalerem i nie chodził do kościoła. Jeżeli dodać do tego szorstki sposób bycia i upór wychodziła bardzo antypatyczna osoba i bez znaczenia wydawał się fakt, że śmierć grafa zamiast ewentualnych zysków mogła przynieść mu jedynie utratę stanowiska i całkiem przyzwoitych zarobków, nie wspominając już o innych niedogodnościach, które nastąpiłyby w przypadku uznania go za winnego.

Plotki zdawały się jedynie oszczędzać córkę pary służących Martę, wszystkim wydawała się zbyt młoda i niewinna na podobną niegodziwość.

***

Tajemnicą, przynajmniej na razie było kto zabił, jednak z lektury zeznań domowników oraz okolicznej ludności nie należało się dziwić, że ktoś to zrobił. Graf miał charakter, który eufemistycznie określano trudnym. Sołtys sąsiedniej wioski był bardziej dosadny nazywając von Sterna aroganckim skur…lem i cholerykiem. Nieco inaczej o zmarłym wypowiadali się mieszkańcy dworku. Zdawali sobie sprawę, a przynajmniej część z nich musiała brać pod uwagę to, że od ich odpowiedzi może wiele zależeć – przede wszystkim ich własny los. Niemniej jednak nawet z tych złagodzonych słów wyłaniał się człowiek którego śmierć społeczeństwo mogło przyjąć z obojętnością - ani go żałując, ani ciesząc się z jego śmierci. Z jednej bowiem strony nie należał do osób najłatwiejszych w obyciu, z drugiej zaś był sprawiedliwy, sumienny, pracowity a czasami zdarzało mu się bywać szczodrym. Jako trzeci syn barona nie mógł liczyć na odziedziczenie majątku, wykorzystał jednak pochodzenie i możliwości jakie mu ono dawało. Odpowiednie studia połączone z uporem i talentem do zarządzania nabytym podczas wizyty w Ameryce pomogły mu pozyskać własny kapitał, a potem także pozycję -został grafem przewyższając tym samym swojego ojca i braci.

Z rodziną zresztą kontaktu nie utrzymywał niemal żadnego, pochłonięty interesami za Oceanem oraz zleceniami od cesarskich ministrów. W rodzinnym domu bywał rzadko. Pisywał jednak listy te jednak były suchymi relacjami pozbawionymi odrobiny emocji, których graf nie wyzbył się całkowicie czego wyrazem był związek z poznaną w Stanach Caroline O’Connor. To dla niej zakupił ten nieduży prosty biały dworek oraz posiadłość. Gdyby zechciała kupiłby znacznie większy, ale tamtejsza okolica tak bardzo spodobała się małżonce grafa, że ten bez namysłu nabył majątek, w którym przeżyli dziesięć lat, aż do chwili, gdy choroba zabrała Caroline. Po pierwszej żonie pozostała mu żałoba, kilkuletni syn Zygfryd oraz sentyment do Ameryki z której oprócz małżonki przywiózł Johna osobistego służącego, który towarzyszył mu w podróży po Stanach. Po śmierci ukochanej graf pogrążył się jakby w letargu, zaniedbując jedynego syna i poświęcając mu zaledwie odrobinę swojej uwagi i wolnego czasu. Gdy tylko Zygfryd nieco dorósł został wysłany do prywatnej szkoły z internatem. Von Stern zaś powrócił do dawnego życia dzieląc czas pomiędzy Amerykę i Prusy. Często w podróżach towarzyszył mu John, który w międzyczasie zdążył się ożenić z dworską kucharką imieniem Elsa. Parę lat po ślubie urodziła im się córka – Marta. Doceniając oddanie i pomoc Johna podczas wielu podróży graf zaproponował, że zostanie ojcem chrzestnym dziewczynki. Kolejne lata niosły ze sobą ten sam schemat – wyjazdy za Ocean, interesy w Prusach i krótkie odpoczynki w dworku. Dopiero ostatnie lata i postępujące problemy żołądkowe, które przerodziły się we wrzody sprawiły, że graf zaniechał podróży przekazując swoje obowiązki dorosłemu już wówczas synowi. Od śmierci Caroline ich relacje nie były serdeczne, szanowali się jednak.

Dlatego gwałtowny konflikt i kłótnia, która niemal zakończyła się wydziedziczeniem budziło sporo pytań, na które nie znajdowano odpowiedzi. Później mówiono, że chodziło o kobietę, i rzeczywiście parę miesięcy po owej burzliwej wymianie zdań pomiędzy ojcem a synem Wilhelm von Stern po raz drugi stanął na ślubnym kobiercu tym razem z Katarzyną von Fritz, niezwykle urodziwą córką zubożałej rodziny szlacheckiej. Nie był to udany związek. Początkowo otumaniony urodą swej wybranki graf zdawał się nie dostrzegać jej wad, nie minęło jednak wiele czasu, a i on przejrzał na oczy. Niektórzy żartowali, że gdyby nie trucizna, to piękna małżonka swoim charakterkiem i tak wpędziłaby von Sterna do grobu. Kto wie czy tym samym morderca nie oszczędził biedakowi cierpienia.

***

Holtz z uwagą przejrzał raporty lekarskie, zarówno te dotyczące rozpoznania problemów z układem trawiennym, wrzodów żołądka, zgonu jak i protokół z sekcji zwłok. Co prawda interesowała go jedynie trucizna, ale lubił mieć szerszy pogląd na różne sprawy. Według lekarza morderca posłużył się arszenikiem – jako jedyny mógł bowiem spowodować śmierć podobną do tej jaka występowała w przypadku perforacji żołądka, która ostatecznie jednak nie nastąpiła – pomimo poważnego stadium choroby wrzodowej. Trucizna – arszenik – wytypowana jako najbardziej prawdopodobna, po przygotowaniu odpowiednich preparatów została potwierdzona. Wykryto ją w treści żołądka, gdzie wprawne oko lekarza znalazło również drobno pokrojone i lekko nadtrawione kawałki marchewki, pietruszki, jakiegoś selera, groszku i kilku innych warzyw stanowiących ostatni posiłek grafa – a przynajmniej tą jego niezwróconą część. Po określeniu co spowodowało zgon, pozostawało pytanie jak śmiercionośny środek został podany. Policja po ustaleniu nawyków von Sterna sprawdziła kuchnię oraz butelkę zażywanych regularnie kropli Dr. Sommers’a, dla pewności chciano przebadać również ugotowaną wówczas dla grafa zupę – ta jednak już dawno została wylana i nie było takiej możliwości – zamiast tego pobrano fragmenty gruntu w kompostowniku, gdzie kucharka zazwyczaj wylewała pomyje i resztki z obiadu. Tworzenie odpowiednich próbek i badania zajęły kilka dni przyniosły jednak wyjaśnienie i to całkowicie jednoznaczne – trucizna znajdowała się w cudownych amerykańskich kroplach. Lustra arsenowe uzyskane podczas analizy jednoznacznie wskazywały na preparat Dr. Sommers’a wykluczając tym samym obecność trucizny w posiłku grafa.

Jak w wielu podobnych przypadkach arszenik został zakupiony w pobliskiej aptece celem sporządzenia trutki na szczury. Kupił go John - dwa tygodnie przed śmiercią von Sterna i przyrządził z niego pastę, która została rozłożona w dworze. Podczas przesłuchania podał on dokładną ilość zakupionego środka, wskazał rozmieszczenie trutek oraz niewykorzystanej części arszeniku. Śledczy byli pod wrażeniem, gdy okazało się, że arszenik zawarty w paście – omijanej przez ostrożne gryzonie – oraz ten w wskazanej przez Johna saszetce dokładnie odpowiada ilości zakupionej przez służącego – co dodatkowo potwierdził wpis w rejestrze u aptekarza.

Przeszukanie mieszkania nie dało żadnych rezultatów, morderca miał bowiem wystarczająco dużo czasu, by ewentualną resztkę trucizny, której nie wsypał do przywiezionego ze Stanów leku, ukryć bądź wyrzucić. Tym samym ewentualnych morderców znowu było sześcioro – trzy kobiety i trzech mężczyzn. Śledztwo ciągnęło się, a mieszkańców dworku poproszono o pozostanie w posiadłości oraz każdorazowe zgłaszanie konieczności wyjazdu policji. Dni aresztu domowego powoli mijały, a nowych dowodów w sprawie nie przybywało. Policja była już gotowa zawiesić śledztwo, gdy przypomniano sobie o sukcesach pewnego kapitana policji z Kostrzyna nazwiskiem Holtz. Telegram oraz następująca kilka dni po nim skrupulatnie przepisana kopia dokumentacji dotychczasowych czynności śledczych zaintrygowały Holtza, który poinformował przełożonych o dwutygodniowym wyjeździe w pilnej sprawie do rejencji gdańskiej, po czym spakował walizki i ruszył ku kolejnej zagadce.

***

Gdy pod koniec pierwszego dnia pobytu kapitan kładł się do łóżka wiedział, że czeka go jeszcze sporo pracy. Odbył krótkie rozmowy ze wszystkimi domownikami, ale były one jedynie powtórzeniem pytań zawartych w raportach policyjnych, nic więc dziwnego, że i odpowiedzi kolejny raz były takie same. Co prawda liczył, że przyśpieszony przyjazd zdenerwuje ewentualnego mordercę grafa na tyle by ten pomylił się w zeznaniach, albo wykonał jakiś nierozważny krok. Stąd też Holtz sam udał się do kuchni by przyrządzić sobie kolację, a następnie kładąc się spać zamknął drzwi pozostawiając klucz w zamku. Dodatkowo w sypialni rozmieścił również szereg dzwonków, które odezwałyby się, gdyby ktoś próbował zakraść się do niego po zmroku. Środki bezpieczeństwa okazały się niepotrzebne i kapitan spokojnie przespał całą noc.

Rano, ponownie sam przyrządził sobie posiłek, a następnie poprosił zarządcę o oprowadzenie go po posiadłości. Podobnie jak wczoraj cały majątek spowijała gęsta mgła i gdyby nie przewodnik policjant nieprędko odnalazłby drogę powrotną do dworu. Oczywiście spacer był jedynie pretekstem do dalszej rozmowy. Holtz nie pytał jednak o śmierć von Sterna, ewentualne podejrzenia co do osoby mordercy ani nawet o znajomość trucizn. Zamiast tego chciał dowiedzieć się czegoś o samym Robbinsie. Przede wszystkim dlaczego przyjechał na Pomorze, na czym polegały jego obowiązki itd. Co prawda z przesłanych mu raportów wiedział kiedy i gdzie urodził się zarządca, wiedział również kiedy ten zaczął swoją pracę był jednak ciekaw jak przedstawi to idący obok niego mężczyzna. Niestety odpowiedź mężczyzny była jedynie powtórzeniem oficjalnych informacji – Robbins był siostrzeńcem poprzedniego zarządcy Franka Travisa i dzięki jego wstawiennictwu otrzymał posadę w fabryce von Sterna w Bostonie. Tam dzięki własnej ciężkiej pracy awansował na brygadzistę. Gdy dni starego Travisa powoli dobiegały końca Robbins przyjechał do majątku by zobaczyć się z wujem przed jego śmiercią. To właśnie przez wzgląd na poprzedniego zarządcę, który od lat wiernie służył grafowi, von Stern zaproponował jego posadę Robbinsowi.

Lepsza płaca oraz brak zobowiązań w Ameryce sprawiły, że ten zgodził się bez wahania. Paul zaczynał właśnie mówić o swoich pierwszych dniach pracy podczas których omal nie zabił ukochanego psa von Sterna, gdy te bezproduktywne zwierzenia przerwało dwóch zbliżających od dworu policjantów. Tak jak ustalono telegraficznie mieli oni zawieść kapitana na posterunek, gdzie znajdowały się wszystkie dowody i zeznania świadków. Holtz liczył, że kilkudniowa różnica dzieląca otrzymanie przesyłki od jego przybycia na miejsce przyniosła nowe tropy. Było jednak odwrotnie, nie dość, że nie pojawiły się nowe dowody, to mogło się okazać, że morderstwo nigdy nie nastąpiło. W trakcie analizy porównawczej kropli Dr. Sommers’a okazało się bowiem, że arszenik był obecny nie tylko w otwartej butelce. Znaleziono go również w pozostałych czterech, szczelnie zabezpieczonych, opatrzonych woskowymi pieczęciami z wyciśniętą literą „S”. Nie była to informacja umieszczona w oficjalnych aktach dlatego można było kontynuować areszt domowy. Policja miała jednak poważne wątpliwości i chociaż lustra arsenowe w otwartej butelce były większe – od tych z butelek zalakowanych – dowodząc dosypania arszeniku, równie dobrze mógł to być błąd Dr. Sommersa, który przyrządzał swój preparat.

***

Wieczorna kolacja, przyrządzona w tych samych garnkach, które używała chwilę wcześniej Elsa (kucharka), wywołała oburzenie. Jeżeli kapitan uważał, że jest winna śmierci grafa to powinien zadzwonić po policję, albo też samemu odprowadzić ją do aresztu, bo nie zniesie jawnej podejrzliwości co do swojej osoby – mówiła a w jej szaroniebieskich oczach błyszczał gniew. Owszem gotowała dla von Sterna, ale gotowała również dla pozostałych domowników i to od wielu lat. Co więc z tego, że graf źle poczuł się podczas obiadu? Przyrządzana przez nią zupa zawierała jedynie kaszę oraz świeże warzywa – marchewkę, natkę pietruszki, odrobinę groszku, kilka kawałków dyni, sól, pieprz oraz szafran. Po wymienieniu składników wręczyła kapitanowi przepis zapewniając, że trzymała się ściśle receptury przekazanej przez lekarza. Po tej tyradzie Elsa dodała jeszcze, że jeżeli nadal będzie unikał potraw przez nią gotowanych może poprosić jej córkę Martę o przygotowanie posiłku. Marta przecież często jej pomagała, a gdy ona musiała wyjechać do chorej siostry kuchnia w całości spadła na barki jej córki. Kapitan tylko uśmiechnął się grzecznie i poprosił o zawołanie Marty, chciał bowiem zadać jej kilka pytań. Młoda pokojówka zjawiła się po chwili z lekkim wyrazem niepokoju w swoich jasnych oczach. Przyznała, że owszem czasami zdarzało jej się gotować, jednak tylko wtedy, gdy do dworu mieli zjechać jacyś goście albo jej mama gorzej się czuła.

Marta potwierdziła również, że zna przepis na zupę, którą jadł von Stern i kilka razu sama mu ją przyrządzała, jednak nie tego dnia gdy graf umarł – dodała. Później nastąpiły pytania o klucze do poszczególnych pokoi. Komplet wszystkich posiadały jedynie trzy osoby – ona – jako pokojówka, jej ojciec John oraz zarządca majątku Robbins. Komplet kluczy znajdował się również w pokoju grafa; dodatkowo każdy z pozostałych domowników dysponował dwoma kluczami do dworku (wejście główne i boczne) oraz  rzecz jasna kluczem do własnego pokoju. Tym samym ilość osób mających dostęp do pokoju grafa zdawałaby się ograniczona gdyby nie uwaga Marty, że von Stern dość rzadko zamykał swój pokój, nawet wtedy gdy opuszczał posiadłość lub wychodził z dworu pospacerować po okolicy wraz ze swoim ulubionym psem. Pokojówka była drugą osobą, która wspomniał o zwierzaku grafa. Kapitan nie zauważył jednak nigdzie żadnego psa – zapytał więc Martę, która nie namyślając się odparła, że zwierzak zdechł kilka dni po śmierci von Sterna i został zakopany w parku.

***

Na wyniki sekcji zwłok psa Holtz miał poczekać przynajmniej jeden dzień. Nie wystarczyło bowiem przebadanie samego zwierzaka, mocno już nadgnitego po takim czasie spędzonym w ziemi. O ile to możliwe przebadana powinna być treść żołądka, inne organy, kościec a nawet ziemia z miejsca pochówku. Szukano nie tylko arsenu, każde uszkodzenie ciała lub deformacja tak wewnętrzna jak i zewnętrzna mogła nieść jakąś wiadomość. Śmierć psa zapewne nie wzbudziłaby zainteresowania policjanta, gdyby nie brak wzmianek o zwierzaku w relacjach świadków. Dopiero Marta zwróciła jego uwagę na psa. Co więcej zakopano go jeszcze zanim policja pojawiła się w posiadłości – co potwierdziły relacje policjantów jak i samej pokojówki. Równie dobrze mógł to jednak okazać się ślepy tor stąd też Holtz wysłał wiadomość do znajomego z rejencji, który go zaprosił – chodziło o sprawdzenie kropel Dr. Sommers’a, jednak nie tych, które posiadał graf, ale tych w Ameryce. Po pierwsze jeżeli analiza zawartości owego leku była poprawna powinno być przynajmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście ofiar, które stosowały cudowny eliksir. Inną kwestią było też prześledzenie jak von Stern zaopatrywał się w ten specyfik i kto mu go dostarczał. Odpowiedzi miały pojawić się wkrótce, tymczasem należało jednak czekać. Kapitanowi nie pozostało więc nic innego jak powrócić do posiadłości i przyglądać się grupie sześciu osób starających się jak najskuteczniej zabić wolny czas.

Był to doprawdy ciekawy widok. Zygfryd całymi godzinami przesiadywał w salonie lub bibliotece poświęcając się lekturze publikacji z zakresu ekonomi, zarządzania i gospodarki zasobami. Czytając niejednokrotnie robił notatki i porównywał informację z różnych książek – pracował. Lekturze oddawała się również młoda wdowa, jednak wśród wybieranych przez nią dzieł trudno byłoby szukać tak poważnej tematyki. Katarzyna poświęcała czas ezoterycy, mistyce i powieściom, chyba, że akurat nadarzyła się szansa na partyjkę wista – jej zamiłowanie do kart podzielał również Paul Robbins. Jednak jego obowiązki jako zarządcy sprawiały, że rzadko kiedy w ciągu dnia miał czas aby zasiąść do stolika. Katarzynie pozostawały więc książki albo samotne stawianie pasjansów.

Podobnie jak Robbins także John, Elsa oraz Marta nie za bardzo mogli pozwolić sobie na poświęcenie się rozrywkom – ich obowiązkiem było utrzymanie dworku w porządku i czystości, a także gotowanie – chociaż ta powinność spoczywał w największym stopniu na Elsie. Jedynie wieczorem, po kolacji, którą podawano około godziny siódmej, wszyscy domownicy zbierali się w salonie. Zapewne za życia grafa byłoby nie do pomyślenia, aby kucharka i pokojówka przesiadywały w tym samym miejscu co jaśniepaństwo, teraz jednak zdawało się to nie mieć znaczenia – wszyscy obecni w tym pokoju byli podejrzani o zamordowanie grafa. Mordercą mógł być każdy - kobieta, mężczyzna, syn, żona, służący czy przyjaciel, teraz to nie miało już znaczenia, każdy obserwował każdego ale nawet w tej atmosferze wzajemnej nieufności tworzyły się stronnictwa. Wdowa i zarządca, połączeni wspólną pasją do kart większość wolnego czasu spędzali razem, naturalnie również małżonkowie John i Elsa starali się trzymać razem. Niejasna była sytuacja Zygfryda i Marty. Pierwszy jako syn grafa i główny spadkobierca wyrastał na naturalnego wroga Katarzyny, którą testament pozbawiał jakiegokolwiek prawa do majątku von Sterna, z drugiej zaś strony dla  pozostałych osób, o ile nie zabił własnego ojca – mógł stać się nowym pracodawcą, mógł również ich zwolnić.

Nieco inaczej wyglądała sytuacja Marty. Ją to wszystko zdawało się przytłaczać. Niby zmarły graf płacił jej pensję pokojówki, ale była też jego córką chrzestną, a momentami miała wrażenie, że von Stern traktuje ją jakby była jego rodzonym dzieckiem, nie umiała więc patrzeć na Zygfryda jak na osobę od której będzie zależał jej los. Znali się przecież tyle lat, byli nawet czymś na kształt serdecznych znajomych jak wnioskował z ich zachowania Holtz – kto wie może nawet przyjaciół.

***

Oczekiwanie na wyniki analiz oraz wiadomości z Ameryki trwało dłużej niż kapitan przypuszczał. Dając mu więcej czasu na obserwacje szóstki podejrzanych oraz przemyślenia – a jednym z pierwszych było pytanie dlaczego właściwie druga żona grafa - Katarzyna nie pojawiła się w testamencie. Małżeństwo zostało zawarte nieco ponad dwa lata temu, tym samym von Stern miał wystarczająco dużo czasu, by zapisać nowej partnerce przynajmniej część swojego majątku. Ponadto z uwagi na jej wiek mógł również spodziewać się, że ich związek zaowocuje potomkiem, który o ile by się pojawił także  powinien znaleźć się w testamencie. Było proste wyjaśnienie testament sporządzono jeszcze przed ponownym ślubem. „Nie” – przeszło przez głowę Holtza – „musiało to być jeszcze wcześniej. Kilka miesięcy przed ożenkiem von Stern pokłócił się przecież z synem i podobno padły nawet słowa o wydziedziczeniu, po co więc miałby robić z niego głównego spadkobiercę?”. Chwile później do policjanta dotarła jeszcze jedna sprzeczność – jednym z obdarowanych był również zarządca majątku Robbins zatrudniony już po ślubie grafa z Katarzyną.

Spotkanie z notariuszem przyniosło odpowiedź na przynajmniej jedno z pytań wyjaśniając datę sporządzenia ostatniej woli – sierpień 1908 roku. Ponadto urzędnik wyjaśnił, że von Stern był bardzo dokładnym człowiekiem, regularnie odwiedzającym jego biuro i potwierdzającym ważność dyspozycji zawartych w testamencie lub dyspozycję te zmieniając. Z uwagi na tajemnicę zawodową mężczyzna nie mógł wyjawić Holtzowi poprzednich wersji, a nawet gdyby nie wiązały go normy prawne i etyczne nie byłoby to możliwie - von Stern wszystkie niszczył. Zaintrygowany liczbą mnogą kapitan poprosił o szczegóły. Okazało się, że wizyty grafa u notariusza odbywały się nadzwyczaj często – minimum dwa razy do roku. Częstotliwość zaskakiwała tym bardziej, że siedzący naprzeciw Holtza mężczyzna odpowiadał jedynie za realizacji ostatnie woli grafa. Kapitan wynotował daty wszystkich wizyt począwszy od roku 1904 – czyli na pewno sprzed kłótni ojca z synem – do sierpnia 1908, kiedy to graf ostatni raz odwiedził notariusza – łącznie było ich dziewięć. Rzecz jasna brzmienie ostatniej woli nie musiało podlegać tylu modyfikacjom należało jednak sprawdzić czy daty niektórych wydarzeń z życia von Sterna nie pokrywały się z tymi zapisanymi u notariusza. Najpierw trzeba było ustalić datę sławetnej kłótni po której na jakiś Zygfryd wyjeżdża do Ameryki. Kolejne ważny epizod to ślub grafa z Katarzyną von Fritz. Na samym zaś końcu pozostaje ustalenie kiedy najwcześniej wśród spadkobierców mógł pojawić się Robbins.

Pogrążony w rozmyślaniach Holtz nawet nie zauważył kiedy powóz zatrzymał się przed białym dworkiem i woźnica otworzył mu drzwi pomagając wysiąść. Tym bardziej zaskoczył go widok dwójki policjantów z wynikami sekcji zwłok psa oraz telegramem z Ameryki.

cdn...

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: