W weekend dostałem wp...ol siekierami na Hali Stulecia. To moje hobby [REPORTAŻ]

Mam 31 lat i w wolnych chwilach bije się ile fabryka dała w średniowiecznej zbroi. Normalny żywot warszawskiego słoika przerywam właśnie brutalnym sportem. Dlaczego?

Kilka tygodni temu spotkałem się z Hubertem Kęską, autorem książki "Spowiedź świecka". Rozmowa zeszła na himalaistów i ich niebezpieczną pasję. Obaj mamy podobne zdanie, wyrażone najkrócej: "ludzie dzielą się na tych co to rozumieją i na tych, którym nie warto tłumaczyć". I tak jest z każdą ekstremalną pasją. Mam nadzieję, że należycie do tych pierwszych, bo chcę Wam opowiedzieć o moim hobby - sportowych walkach rycerskich.

Mniejsze lub większe teksty na ten temat "popełniam" regularnie, jednak..."najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Skąd w młodych, zdrowych, często wykształconych mężczyznach chęć nawalania się niemalże do utraty przytomności? Przyznam, że mimo, iż pierwszy raz miecz miałem w dłoni 15 lat temu do dzisiaj nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Chociaż... dziewczynom czasem wciskałem kity o byciu gladiatorem i potrzebie krwi. Ale to tylko słaba bajera, a nie prawda. Pomińmy jednak bzdurne dywagacje na temat samego siebie i lećmy skrótem - od 2011 roku bije się w sportowych walkach rycerskich. Pełnokontaktowy, brutalny sport walki w historycznej oprawie. Tak w skrócie. W ostatni weekend udałem się na zawody Polskiej Ligi Walk Rycerskich w Hali Stulecia we Wrocławiu. Opowiem od końca... 

Poniedziałek z życia wyjęty

Poniedziałek. Jak reagujecie na jego nadejście? Leczycie kacowe rany po weekendzie kawą, czy też macie dość rodzinnych obiadków z telewizorem i polityką w tle? Ja ledwo wstaje z łóżka i kulejąc na lewą nogę próbuję trafić do łazienki. Bolą nie tylko otrzymane ciosy, ale także ponaciągane mięśnie od technik zapaśniczych, otarcia od zbroi i kręgosłup, który po latach zaczyna mi się "foszyć" na zakładanie 30 kilogramów żelastwa. I wiecie co? Kocham to. Nawet wp...ol. 

The beauty of medieval combat - Final of PLWR season 2013/2014

Myślicie, że jestem świrem, chorym fanatykiem bójki, który najchętniej by pod barem obił komuś gębę? Daleko mi, na co dzień żyję żywotem "słoika" w stolicy kraju na środkowoeuropejskim rozdrożu. Praca, dyskusje z ukochaną na temat urządzenia naszego wymarzonego mieszkania, sterylizacja kotki. To zajmuje mnie od poniedziałku do piątku.

Jednak gdy przyszedł weekend czas był zabrać się na wyprawę. Niestety, choroba kapitana drużyny zmusiła mnie do podróży do Wrocławia w pojedynkę pociągiem. Całe szczęście hełm wysłałem wcześniej do renowacji i będzie na mnie czekał na Hali Ludowej. Zawsze kilka kilogramów mniej. Plecak  o pojemności 80 litrów i niebieska torba IKEA zapełniają się rzeczami już dwa dni przed wyjazdem. Wszystkie elementy trzeba sprawdzić - do naprawy dwa nity, rozdarta rękawica i podczyszczenie zbroi, która została wykonana, jak niegdyś, z blachy nieodpornej na korozję. Śpiwór, ubrania na zmianę, rashguard, dres pod zbroję, kosmetyki, powerbanki, niezbednik naprawczy, dwie kamery, ładowarka - to zestaw, który oprócz zbroi, leżał przygotowany w korytarzu już dobę przed wyjazdem. Na koniec kilka batonów energetycznych, banany i butelka filtracyjna. Chociaż ona oszczędza wagę całego zestawu - podróżowanie z 40 kilogramami sprzętu nie jest przyjemnością. A tak zawsze mogę mieć wodę pitną bez konieczności dokładania wagi. 

Preludium: przyjazd

No to zaczynamy zabawę. Po ośmiu godzinach roboty (tego dnia odpuściłem jakikolwiek trening) w piątek wieczorem ładuje się do pociągu. Podwozi mnie ukochana Ewelina, która patrzy często ze zgrozą na walki, ale nigdy nie sugerowała nawet, że powinienem znaleźć inną pasję. Miała jechać ze mną, ale nasza kotka po sterylizacji potrzebuje opieki na miejscu. Ruszam więc sam i po kilku godzinach docieram na miejsce noclegu wskazane przez organizatorów - Bridge Nation CrossFit. Crossfitowe centrum robi ogromne wrażenie i jest całkiem wygodne ze względu na dużą ilość materaców i spore zaplecze sanitarne.

rycerze

Daleko mi do największych gwiazd tego sportu, więc nie krępowałem się by przed snem o północy... wypić piwo. By nie było hejtu, dodam szczerze, że jedno. Nie jest to pochwalane przez trenerów i czołowych zawodników, ale spotkanie, dawno nie widzianych przyjaciół okazało się ważniejszym imperatywem. Stanęliśmy na parkingu, chwila rozmowy i do spania. Pobudka o 7. rano, więc nie ma co szaleć - jutro czeka nas ciężki dzień.

Jako, że przyjechałem pociągiem muszę ogarnąć transport na Halę Stulecia - perspektywa występu na tym, wpisanym na listę UNESCO, obiekcie nas naprawdę kręci. Uderzam więc do Krzysztofa Olczaka, jednego z najbardziej doświadczonych zawodników i przesympatycznego kolegi, który zawsze pomoże. Prowadzi jego żona, która jest... wicemistrzynią świata w walce na miecze. Ot, taka normalne małżeństwo z normalnym hobby. 

rycerze

Let the show begin!

Tuż po 8 rano zajeżdżamy na miejsce. Hala...no właśnie da takich chwil warto żyć. Jeśli jest w Polsce obiekt, który bardziej sprawiałby wrażenie areny walk gladiatorów to proszę zadzwonić, wysłać maila lub napisać na messengerze. Betonowe gmaszysko z całym swym rozmachem i potęgą pasowało jak ulał. Zanim jednak rozgościliśmy się w szatniach czekało nas wyładowanie sprzętu. 

- Uważaj dżdżownica, nie zdepcz jej - mówi mi "Derwen", z którym razem jechaliśmy na halę. Za chwilkę będzie bił ludzi z całych sił, ale dżdżownicy mu szkoda. Ciekawe. Ciekawe i symptomatyczne. 

Rejestracja, sprawdzanie przez sędziów broni (musi posiadać długości, krawędzie oraz wagę zgodną z przepisami) i rozgrzewka. Publika się zapełnia, w kulminacyjnym momencie będzie około 1,5 tys. kibiców, a przez 7 godzin imprezy przewinie się znacznie więcej. Ostatnie żarty, poziom niezbyt wysoki - w końcu męska, sportowa szatnia. 

Moja drużyna, Fabryka Świń, rozpoczyna cały turniej. Pierwszą walkę mamy z drużyną z Orzesza. Opisywanie przebiegu walki nie miałoby sensu. Dwa szybkie fakty - już w pierwszym z 12 starć tego dnia dostaję siekierą bojową  (ostatni "hit" w moim sporcie) w biodro tuż przy naczepie mięśni. To właśnie ten cios pozostawi pamiątkę w postaci gigantycznego siniaka i kilkudniowego okulawienia. Każdy krok, każde obrócenie się na łóżku, siedzenie sprawia ból. Cóż, takie hobby. Drugi fakt - targani sporymi problemami kadrowymi jesteśmy mało zgrani i przegrywamy z kretesem. 

Być jak Vegeta!

To jednak dopiero początek turnieju na którym Fabryka Świń zajmie ostatnie miejsce. Najgorszy występ w historii klubu. Eksperymentalne zestawienie, zawodnicy brani nawet po 3-letniej przerwie od sportów walki - nie było raczej szans na sukces. Przyjechaliśmy jednak uczestniczyć w turnieju walk i nie zamierzaliśmy nikomu odpuścić.

Często znajomi pytają mnie co czuję gdy "wchodzę" w zbroję. Czy staję się Iron Manem i niczym bohater marvelowskich komiksów zyskuję nowe moce? Gdy założy się zbroję nic takiego się nie dzieje. Do czasu. Pierwszy cios, pierwsza "bomba" która wejdzie we mnie i nagle świat się zmienia. Liczy się tylko walka i przetrwanie. Ciężko byłoby to odnieść do istniejących systemów filozoficznych, ale jest w tym niewymowny upór. I on będzie mi potrzebny. Sam, po ciężkich treningach "skurczyłem się" z 87 kilogramów na 76. Jestem więc w lidze jednym z lżejszych zawodników. Nadrabiać trzeba szybkością, kondycją i sercem do walki. Nie zawsze jednak to wychodzi.

Walka z Prague Trolls. Na przeciw mnie prawdziwy King Kong. 130 kilogramów bez zbroi. Ponieważ ta waży tym więcej im jest większa zapewne naprzeciw mnie staje 170 kilogramowy przeciwnik, który chce mnie wdeptać w ziemię. I tak jak mój ulubiony bohater serialu animowanego Dragon Ball Vegeta rzucam się na niego choćby miał być sto razy silniejszy. Duma nie pozwala mi przegrać. Publika oczekuje show, więc im większy tym lepiej! Daję więc z siebie wszystko, niestety w znacznie wyższego przeciwnika nie trafiam pałką rycerską (miniatura kija bejsbolowego wg. moich znajomych). Drugi cios - lewy prosty zadany rantem tarczy - trafia prosto w okutą metalową kratą szczękę czeskiego zawodnika. Ten jednak nawet nie drgnął i sprawnie powala mnie na ziemię. Porażka. 

Między walkami zmęczeni usiłujemy odzyskać siły, niezbyt subtelne żarty którymi się raczyliśmy cały poranek się kończą. Pomiędzy starciami panuje teraz skupienie i oczekiwanie na kolejnych rywali. I kolejny raz to samo - wraz z 4 kolegami wychodzisz na przeciw pięciu zbrojnych przeciwników i starasz się doprowadzić by to oni leżeli na ziemi.

Technika w zasadzie dowolna. Walki toczą się do wygranych dwóch starć i w przerwie są dokonywane zmiany. Mimo coraz silniej pulsującego bólu biodra wychodzę do wszystkich starć za wyjątkiem ostatniego z Warsaw Hunters. W naszej drużynie kontuzjuje się bowiem jeden z filarów Patryk Sosnowski i nie ma możliwości bym się zmieniał. Brakuje nam też nominalnego kapitana Marcina Janiszewskiego, który musiał zostać w domu chory na grypę. Nie tylko brakuje Fabryce go w polu walki, ale również i przy układaniu taktyki. No i nie ma największej gwiazdy drużyny Mateusza Lisa, który niejednokrotnie sam w jednym starciu powalał 2-3 przeciwników. Nie po to przejechaliśmy jednak tyle kilometrów by się poddać! Do każdego starcia wychodzimy naładowani niczym właśnie bohaterowie Dragon Ball. Nic się jednak nie udaje i zajmujemy ostatnie miejsce w grupie. Mimo tego bawiliśmy się jednak świetnie.

rycerze

Odrealniony 

Ból porażki? Nie doskwiera tak bardzo jak ciosy przeciwników. Poobijani, sini, zmęczeni zrzucamy z siebie zbroje. Już po 3 godzinach imprezy ona się dla nas kończy. Smutno, ale taki jest sport. 

Zapomniałem wam odpowiedzieć czegoś, czego nie kupicie nawet z kartą Mastercard. Atmosfery. Od samego wejścia do hali noclegowej przybijanie sobie piątek, złośliwe nieco żarty i pytania o... rodzinę i karierę. Wielu zawodników bije się bowiem od lat i jest to dość zwarta społeczność. Policjanci, lekarze, instruktorzy fitness, właściciele firm, wojskowi, informatycy czy pracownicy stoczni - towarzystwo jest naprawdę mocno zróżnicowane. Wiele lat w naszym "Podziemym kręgu" spowodowało, że się zżyliśmy i mimo różnic potrafimy ze sobą egzystować. Zaczepki, docinki i dużo śmiechu. Tak też jest tuż przed walkami, wraz z ich upływem wzrasta jednak zmęczenie i zaczyna być coraz ciszej wokół szranek. Ożywia się za to publika Hali Stulecia - coraz bardziej "wkręcona" w walki dopinguje i żywiołowym "OŁŁ!" reaguje na potężne knockdowny. Mi, mimo porażki w turnieju, też udaje się zebrać brawa. Kolega z drużny w przerwie łapie bowiem za mikrofon i z okazji zbliżających się moich urodzin śpiewa "sto lat". Piękna chwila. 

Mi pozostał jednak tylko prysznic, obiad i oglądanie finałów. Obiad oczywiście w kebabie. Przygotowanie do turnieju wymaga bowiem sporego poświęcenia - walka w pełnej zbroi jest wyczerpująca i trzeba organizm, jak w każdym sporcie walki, mocno wytrenować. Kebab więc jest pierwszą "wisienką na torcie". Można sobie pozwolić. Zaraz po obiedzie wracamy na walkę finałową, w której KS Rycerz z Łodzi w fenomenalnym stylu pokonuje praskie Trolle.

Turniej Pełnokontaktowych Walk Rycerskich - Wrocław 2018

Co dalej? Pakowanie sprzętu do samochodu i na Wrocław! Drugą wisienką będzie bowiem impreza w stolicy Dolnego Śląska. Po tygodniach treningów, seminariach walk, przyda się trochę "odcinki". Selfie na rynku, wizyta w trzech lokalach, kilka piw i shotów wódki. Czy gdybym nie uprawiał sportu walki, tak by wyglądał każdy mój weekend? Poobijani i zmęczeni nie jesteśmy jednak najtwardszymi imprezowiczami i już o 23 wracamy na nocleg w gościnnej hali crossfitu. Rano prysznic, śniadanko, pożegnania i życzenia bezpiecznej drogi. Potem pora wejść do PKP. Poobijany, ze stłuczonym biodrem nie jestem w stanie zasnąć i męczę najpierw tygodnik, później gram na smartfonie w walki marvelowskich bohaterów. Tak naprawdę jednak głównie zdycham. Czuję się naprawdę wypluty. Następnego dnia czeka mnie świeża koszula, guma do włosów, torba z laptopem i kurs do pracy. 

W poniedziałek w drodze autobusem do pracy napada mnie surrealizm sytuacyjny. Ja szczęśliwy, chociaż nawet nie jestem w stanie dobrze usiąść, oni zapatrzeni w ekrany smartfonów, szybę i oddalający się pełny smogu krajobraz. Mimika, niewyspane twarze, smutne spojrzenia - wszystko wskazuje, że poniedziałek nie jest ich ulubionym dniem tygodnia. Moim też nie, ale przez weekend "naładowałem baterie". Co robili moi współpasażerowie? 

W głowie pojawia mi się pytanie - na co mi to. Społeczne oczekiwania są bym był już stateczny i założył rodzinę, płodził dzieci, pracował i konsumował. Bunt? Wolne żarty, lubię swoją pracę, mam piękną dziewczynę, wkrótce odbiór mieszkania. Jest jednak w nas pewien imperatyw, który każe nam szukać. Ja znalazłem. Mój "Podziemny Krąg."

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rycerze walczą nie tylko o sławę, ale i o uznanie selekcjonera kadry narodowej. Pod TYM LINKIEM znajdziesz link do akcji na portalu polakpotrafi.pl gdzie zbieramy na wyjazd na mistrzostwa świata w sportowych walkach rycerskich. W 2017 roku Rycerska Kadra Polski wystartowała w mistrzostwach świata dwóch federacji. W Barcelonie na MŚ HMB zajęła trzecie miejsce na świecie, zaś w Danii na MŚ IMCF poprawiła wynik o „oczko”. Pomóż nam po raz kolejny sławić polski oręż! 

Rycerska Kadra Polski - IMCF World Championship 2016

Piotr Celej

 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

 

 

Tagi: